Brązowo-pomarańczowy korytarz prowadzący przpastnymi dolinami do ciemno-błękitnej odchłani.
Tak zapamiętałam Półwysep Świętego Wawrzyńca [Ponta de São Lourenço], niezwykle urzekający zakątek stanowiący najdalej wysunięty fragment wschodniego wybrzeża.
Krajobraz na nim jest zupełnie kontrastowy - spalony słońcem, smagany wiatrem. Pod względem geologicznym ma rzeźbę czysto wulkaniczną. Niegościnny, surowy, pozbawiony oddychającej zieleni, półpustynny. I bez nadziei na odrobinę cienia. W wielu miejscach nadal widać popioły czy zastygłe lawy. Dominują palmy, kaktusy, rachityczne krzaczki i endemiczna, zazwyczaj przysuszona roślinność.
A jednak to pustkowie chronione jest jako Rezerwat.
Spacer po spektakularnym skalistym krańcu trwa mniej więcej 3 godziny, gdzie dystans wynosi 8 km. Koniecznie trzeba zabrać ze sobą sportowe buty, najlepiej trekingowe
/widok pewnej udręczonej pani w 'japonkach' sprawił, iż obok współczucia poczułam też irytację poziomem bezmyślności... ale cóż... ludzie wciąż potrafią kompletnie nie interesować się miejscem, które zmierzają odwiedzić.../
10 minut wzwyż od Parkingu i takie oto obrazki:
Przylądek został nazwany na cześć statku, którym przybył Goncalves Zarco, jeden z pierwszych odkrywców archipelagu.
Zarco zbliżając się do lądu miał krzyknąć: "São Lourenço, to za mało !":
Ostre krawędzie wzgórz mozolnie rzeźbione przez ostre wiatry.
Zdjęcia robią się same... ... klik... klik...
Czasem od ściany klifu dzieli nas stalowa linka, czasem nawet nie ma linki...
Mniej więcej w połowie trasy znajduje się przystań Cais do Sardinha.
Ta pozostałość po niegdysiejszej osadzie właścicieli ziemskich obecnie pełni funkcję schronu, gdzie z powodzeniem można zatrzymać się na piknik:
Z daleka wygląda niczym oaza z upragnioną wodą pośród wydm piaszczystej Sahary:
Podczas wycieczki można podziwiać parady jaszczurek Laceta dugesii, jedynych tutejszych gadów:
Niektóre odcinki doskonale odsłaniają warstwy popielatego bazaltu, brunatnego tufu i białego wapienia, w pęknięciach powypełniane uśpioną magmą:
Na samym końcu Punkt widokowy, z jakiego witamy już tylko ocean.
W oddali za mgłą możemy dostrzec kształty należących do jurysdykcji Madery Wysp Pustynnych oraz Porto Santo:
Mając łut szczęścia przy brzegach da się zaobserwować najrzadsze na świecie foki tzw Wilki Morskie
(my naturalnie nie mieliśmy tego szczęścia ;-)).
(my naturalnie nie mieliśmy tego szczęścia ;-)).
Droga powrotna tą samą ścieżką, ale pejzaże widziane już od zupełnie innej strony
(tu konkretnie-> zejście z góry w kierunku azylu):
(tu konkretnie-> zejście z góry w kierunku azylu):
Zaiste dlaczego wcześniej nie zauważyłam tego kopca ?...
Po wyczerpującej przygodzie czas na wyśmienite przysmaki wszak na maderskich talerzach rządzi świeżość.
Wśród ryb władzę dzierży potwór o dużych zębach i wielkich oczach - espada tj płaszcz czarny (z kawałkami banana jest przepyszny !), do tego przystawki w postaci grillowanych sardynek, krewetek z sosem winegret, zapiekanych batatów oraz sałatka z lokalnych warzyw.
Po obiedzie tradycyjna bica (mała czarna) i... deser, bowiem bez tego właściciel wyjdzie z założenia, iż potrawy gościom zwyczajnie nie smakowały:
Po obiedzie tradycyjna bica (mała czarna) i... deser, bowiem bez tego właściciel wyjdzie z założenia, iż potrawy gościom zwyczajnie nie smakowały: