30 czerwca, 2017

Po pierwsze; Przez krainę gór i jezior...

Podładowawszy akumulatory czterodniową wizytą u chrzestnej w słonecznej Italii usiadam właśnie przed laptopem i przecieram szmatką ciepłe wciąż wspominki; nim wszystko wygaśnie, wystygnie, nim wystygną emocje...


A wpis dotyczyć będzie alpejskich plenerów oglądanych podczas jazdy autostradą.
Pisałam już o nich w Italiano Trip (1) -> alpejskie mariaże z autostrady, aczkolwiek tym razem siedmiogodzinna podróż wiodła przez cudną krainę jezior, Szwajcarię, czego nie mogłabym omieszkać skomentować.
Trasę podzieliłam na dwie połówki - pierwszą stanowi świat wodny, a drugą górski.

No to przekręcam kluczyk w stacyjce i wyruszamy...





Po pierwsze i najistotniejsze - trzeba się zaopatrzyć się w winietę wartą 40 Franków (na szczęście z roczną datą ważności).
Dokonujemy tego w granicznym punkcie celnym.



Na początek Zugersee o powierzchni 38 km2 i głębokości 198 m.

Kwiecie roztaczające wonie w upalnym słońcu, trzaskające kłosy, brzęczące owady - tak właśnie grał mi tegoroczny czerwiec:



Toń w kolorze turkusów (a im więcej minerałów, tym więcej turkusu):




Szafiry i kobalty:



Powyżej to już Jezioro Czterech Kantonów czyli Vierwaldstättersee.
Jego powierzchnia wynosi 114 kilometrów kwadratowych, co czyni go czwartym największym zbiornikiem kraju.
Nazewnictwo wzięło początek od najstarszych kantonów tj Uri, Schwyz Unterwalden, które założyły Konfederację Szwajcarską w trakcie legendarnego ślubowania na łączce Rütti w 1291 roku. Jako ostatni doszła Lucerna.


Fascynujący musi być rejs statkiem salonowym:





I ponownie kobalty...



Do tego nieco fiordowe fale połączone oliwkową fastrygą.

Czas na jakiś czas ;) uległ zatrzymaniu...



... bowiem przez większość drogi autostradę A4/E41 dzieliła od jeziora wyłącznie barierka:




Korzystając z okazji pokażę jeszcze jeden bajeczny akwen łączący Szwajcarię z Italią --> Lago Di Lugano o powierzchni blisko 49 km i głębokości 288 m.

Temperatura z odczuwalnych 30 stopni wzrosła do 45-ciu :O:










Na pożegnanie taka oto migawka:



Po około dwóch godzinach jazdy zaczęły nas otaczać trójwymiarowe masywy.
Do prawdy kręciło się w głowie od falujących arrasów, mieszały się minuty, dni i przestrzenie. Gdzie nie gdzie z gór spływały kaskady wód, gdzie indziej zalegał śnieg.

Być może trochę pensjonarskie te moje zachwyty, lecz nie potrafię inaczej widząc podobne dary natury:












Skaliste Alpy wyrosły przed nami nagle, niby pokaz przeistoczenia motyla w przyśpieszeniu:






Jechaliśmy, a cudotwórcza sielanka trwała sobie i trwała.. Uczucia, jasne plamy, zaciemnienia, nieostrość.
Oczywiście moje fotografie nie oddają alpejskiej urody nawet w najmniejszym stopniu. Musicie mi wierzyć na słowo ;-):



Zbliżenia niczym z kinowego hitu "Everest" (którego zresztą oglądałam już ze cztery razy i za każdym chwytał mnie za serce):









Powszechnie wiadomo, iż skała nie zawsze bywa popielato-szara. Podobnież jak zaorana gleba nie musi być czarnoziemem, a może mienić domieszkami brązów czy ochry - i tu doskonale rozumiem sławetnego malarza, jaki rozbił namiot na stepie, aby co dnia o brzasku wpatrywać się w niskie, słońce rozświetlające trywialne wiejskie prace. 
Ponoć na jakiś czas utracił potem wzrok:












Jedna z malowniczych miejscowości leżących u podnóży:



Natomiast przed granicą włoską wjeżdża się w 17-kilometrowy :O Tunel Gottharda, z którego wyjeżdżamy już na terytorium Włoch
(i tutaj wyjątkowo kiepskie zdjęcie, ale nie posiadam innego):




PS:
Tak się złożyło, że półtora miesiąca później znowu wyjechaliśmy na urlop do chrzestnej :-D
- tym razem trakt wiódł nie przez tunel, lecz przez San Bernardino
Jazda dłuższa o 40 minut, ale za to jakie widoki (!), bowiem szlak komunikacyjny ciągnie się bezpośrednio przez wzniesienia Alp ;):












Tuż pod najwyższymi partiami...







11 czerwca, 2017

Pogawędki z rycerzem Wilhelmem.



RAM JAM - 'Black Betty'





W miejscowości Honau w wysokim zamku żył znany z męstwa i odwagi rycerz Wilhelm.
Zamieszkiwali tam również- królewskie służki, paziowie, posłańcy, stajenni i nadworny kucharz. Ci nie zawsze wiedzieli skąd pochodzą, ale zawsze wiedzieli, jakie mają prawa tudzież obowiązki. 
Poza murami warowni żyli ubodzy tubylcy. Jedni trudnili się uprawą roli, drudzy rękodzielnictwem, byli też uliczni kupcy i przejezdni handlarze. 
Zaś wszystko to obserwowało błękitne nadbadeńskie niebo, które często zasnuwało się głębokimi chmurami, nie chcącymi dawać deszczu. Miejscowi wiedzieli jednak, że niebawem znów się odsłoni ponawiając cykl wzrostu roślin. 
Rycerzowi powodziło się dobrze - miał piękną i inteligentną narzeczoną, którą uczył jeździectwa, a w czasach pokoju doglądał porządku oraz podejmował nadwornych gości.
Tymczasem gdzieś w dalekim świecie rozpoczynała się rewolucja ->
w przyszłości będzie ona przyczynkiem upadku dworu, odbudowanego zresztą potem, ale o tym w dalszych wersetach..



Sylwetkę Wilhelma zwizualizowałam sobie już w miejscowości poprzedzającej Honau widząc tę oto wieżyczkę:



Po wjeździe na główną ulicę okazuje się, iż cała Starówka wyłożona jest kostką brukową i zachowuje zabytkowy styl charakterystyczny dla południowych Niemiec:







Przenosimy się do warowni.
Tym razem pod błękitnym sklepieniem wita mnie już nie wyobrażona, lecz realna, drewniana sylweta rycerza. 
Wilhelm wydyma lico niczym Perseusz z Uffizi (którego niestety dotąd nie udało mi się zobaczyć "na żywo"):



Wita mnie również Lichtenstein zwany Bajkowym Zamkiem Wirtembergii:





Wilhelm prowadzi moje myśli wzdłuż mostku ku ogromnej, blaszanej bramie. 
Jego głos opowiada jak gdyby spoza tętna kopyt, a głos płynie z dziwnej, pozarzeczywistej odległości, jaka czasem rodzi się między zagubioną turystką a przewodnikiem:





Pierwsze widoki po wejściu:







I rzut oczu na lewo.
Otwarta przestrzeń, gdzie chłodne cienie kładą się ostrożnie na miejscowość. Cały świat zamyka się w obrębie naszych wzroków.

Czuję się jakbyśmy byli tutaj pierwszymi i ostatnimi ludźmi:





Rycerz zaczyna swój wywód od historii zamku.
Opowiada mi to wszystko obejmując ramieniem zaciekawienia i czyniąc zeń rządną wiedzy, lecz jednocześnie małą dziewczynką oczekującą na zdanie matki (może nawet aż za bardzo znów staję się córką swojej mamy):









Jak się dowiaduję, dzieje budowli sięgają XIV wieku. 
Potem, doszczętnie zniszczona na skutek krwawej Rewolucji daje o sobie zapomnieć na parę dekad.
Jej aktualny neoklasycystyczny wygląd mogę podziwiać dzięki architektom wzorującym się na wybitnej powieści pt "Lichtenstein" Hauffa.
Ponoć w pewnym momencie staje się tak oblegana, iż doczekuje się własnej kopii w RPA.

W komnatach działa Muzeum, jakie zwiedzać można jedynie z kustoszem (cena wstępu to 6 Euro):





Zaczynam odczuwać oddech losów tego miejsca, wpisany w zbiorowe dramaty, które się tu wydarzyły. 

Dzisiaj jego ściany sypiają już znacznie spokojniej:





Rozkwit i młodość.
Ten okres interesuje Wilhelma szczególnie. Bo wówczas -jak podkreśla- przeżywa najlepsze momenty jestestwa.
To pod tymi murami poznaje ukochaną wybrankę poszukującą właśnie zgubionego kierpca...


A Badenia ?
To wówczas jeszcze nie tak wiele znaczący okręg [przynajmniej mniej znaczący aniżeli mniejsza dzielnica prężnie rozwijającej się Polski].
Ale już wtedy stykają się tu wszelacy wielcy kształtując późniejsze obyczaje:





Czy w tych okiennicach przeglądała się więziona królewna ? ... szukając wyjścia z sytuacji bez wyjścia ?...
Wilhelm przemilcza temat:





Park.
W tym miejscu widać jak średniowiecze powoli przechodzi w teraźniejszość - odzywa się rycerz. 
Obrazy nabierają głębi, uzyskują perspektywę - kontynuuje - albowiem nasi artyści nie tworzyli perspektywy, wszak zwyczajnie nie byłą im potrzebna. Koncentrowali się nad tym, co najistotniejsze nie frapując się detalami wypełniającymi Wasz ogląd.

Nie sposób było mi się nie zgodzić: 







I to już najważniejsze rzeczy, które chciałem Ci przekazać. Muszę powracać do swej Heleny - rzekł z szarą twarzą zamykając rozmowę. 
Po czym rozpłynął się wśród zielonych alejek. . .