31 lipca, 2014

Szkocja tkana werdiurami.








Co to za ruiny ?:



Jaka plaża ?:

 


I które morze ?:





Ktokolwiek by zgadł - sowite gratulacje !!!



---
Rozmyślałam nad czymś pozytywnym i zdecydowałam się na Szkocję.  
Szkocję oniryczną, kolorową i równocześnie milczącą. Bowiem to kraina przyrodniczym mlekiem i miodem płynąca, o czym zresztą wspominają wszelakie przewodniki. 
Właściwie trudno wskazać jej najbardziej charakterystyczny punkt. Tak jakby składała się z drobnych kawałków, szczegółów tworzących mozaikę przebogatej ludowej tradycji. Wyśnioną, metaforyczną.


No dobrze, przejdę już do sedna czyli do zdjęć z tejże rozsypanej układanki, robionych kliszowym aparatem marki ZENIT {dlatego jakość odbiega od dzisiejszych standardów, jednakże klisza w pewien sposób rozkrusza sztywnotę treści}.



W drodze do...









... do zatartych kart historii...



... historii zapisywanych przez ludzkie osady:



Teraz przychodzą mi do głowy zawieszone wysoko na horyzoncie, poetyckie obrazy, zapisywane wielokropkiem twórczości Homosapiens tudzież wykrzyknikiem boskiego pierwiastka:





Ogród Botaniczny:



I fotki dla... 

 








... cierpliwych ;-): 
 




Zielono-żółte sinusoidy pagórków, falujących jak woda, a do tego dróżki cieniutkie jak wstążki;

"... I wypłynąłem na przestwór oceanu..."



Łaciata tkanina pól unosiła się łopocząc jak gdyby była chorągwią. 
Za jednym wzgórzem drugie, a za nim kolejne... i kilka następnych. 
W górę i w dół, w górę i w... 









Tu w dalszym ciągu poszyte grubym ściegiem patchworkowe wzniesienia na ziemi parującej brzęczącym od owadów tlenem.
Werdiury, tapiserie tkane od wieków na polnych warsztatach. 
W ówczesnym sezonie modnie zestawione z cytrynowymi, żywicznymi bukietami krzewów, gdzie sztafaż ludzki pojawiał się bardzo marginalnie, między wątkiem a osnową: 



Specyficzna podgrupa werdiur, zwana azzurro (nie mylić z Azzaro ;)), odważnie zestawiająca paletę roślinności z cywilizacją ;]:



I bardziej w centrum:





Barokowa fontanna z mosiądzu, a powyżej dobrze zachowany zamek: 








A teraz zaczynamy od początku.

No ok, żartuję ;).


--- 

Zostawiać Szkocję i wracać z powrotem, to jak rozbijać się o żelbeton. 

Dla mnie to dwa światy, które nie wiążą się ze sobą acz przechodzą przeze mnie - jestem dlań punktem stycznym. 
Poezja tego pierwszego jest niby łódź zacumowana przy brzegu (choć w głębi zawsze panuje ciemność -> wszak to tam ciemnieją patyną srebra w zatopionych okrętach, tam wybrzmiewają echa orkiestr...).

Być może kiedyś powrócą te uczucia, ta euforia, to lśnienie - może przenikną z oddechem w podobnym miejscu (?). 
Być może... wszak tyle jeszcze do zwiedzenia...



15 lipca, 2014

Wspomnienie irlandzkiego lata.







Dawno nie zaglądałam na bloga (ślub, ślub, ślub... ;P), aczkolwiek na dowód, że jeszcze oddycham, udostępnię skromny pokaz slajdów -> w dzisiejszym wydaniu będzie szczypta Irlandii.

Na pytanie skąd się tam wzięłam, musimy cofnąć się do początków wieku dwudziestego pierwszego ;), kiedy to będąc jeszcze studentką wyjechałam na wakacyjną pracę.


Było fiordowo...







Fiordowo...







Przede wszystkim fiordowo.

I wietrznie, i słonecznie... I pochmurnie, i deszczowo...



W wielu miej­scach morze ocie­rało się o skały falami się­ga­ją­cymi kil­ku­nastu me­trów:






Irlandzkie fiordy to wymarzone miejsce dla wspinaczy 
[dostrzegacie te czerwone punkciki ? To koledzy uwielbiający wszelkie sporty ekstremalne :). 
PS: 
widzicie jak tam wysoko ???...]:



A niżej okazały Park, jakich na "Zielonej Wyspie" nie brak:






















Niemal każdy kawałek naznaczony był podróżą przez jakąś opowieść.
Na przykład taką ;-P:



Albo taką... ;)



Hm, i w ten oto sposób znaleźliśmy się na mecie expresowego przeglądu wyspiarskiej tkanki. 
Tkanki, która jednak na zawsze pozostawiła ślad w zaoranym, melancholijnym sercu...