05 grudnia, 2019

WSCHÓD: Być częścią wulkanu.



Brązowo-pomarańczowy korytarz prowadzący przpastnymi dolinami do ciemno-błękitnej odchłani. 
Tak zapamiętałam Półwysep Świętego Wawrzyńca [Ponta de São Lourenço], niezwykle urzekający zakątek stanowiący najdalej wysunięty fragment wschodniego wybrzeża. 

Krajobraz na nim jest zupełnie kontrastowy - spalony słońcem, smagany wiatrem. Pod względem geologicznym ma rzeźbę czysto wulkaniczną. Niegościnny, surowy, pozbawiony oddychającej zieleni, półpustynny. I bez nadziei na odrobinę cienia. W wielu miejscach nadal widać popioły czy zastygłe lawy. Dominują palmy, kaktusy, rachityczne krzaczki i endemiczna, zazwyczaj przysuszona roślinność. 
A jednak to pustkowie chronione jest jako Rezerwat


Spacer po spektakularnym skalistym krańcu trwa mniej więcej 3 godziny, gdzie dystans wynosi 8 km. Koniecznie trzeba zabrać ze sobą sportowe buty, najlepiej trekingowe 
/widok pewnej udręczonej pani w 'japonkach' sprawił, iż obok współczucia poczułam też irytację poziomem bezmyślności... ale cóż... ludzie wciąż potrafią kompletnie nie interesować się miejscem, które zmierzają odwiedzić.../


10 minut wzwyż od Parkingu i takie oto obrazki:













Przylądek został nazwany na cześć statku, którym przybył Goncalves Zarco, jeden z pierwszych odkrywców archipelagu.
Zarco zbliżając się do lądu miał krzyknąć: "São Lourenço, to za mało !":









Ostre krawędzie wzgórz mozolnie rzeźbione przez ostre wiatry. 
Zdjęcia robią się same... ... klik... klik... 









Czasem od ściany klifu dzieli nas stalowa linka, czasem nawet nie ma linki...





Mniej więcej w połowie trasy znajduje się przystań Cais do Sardinha.  
Ta pozostałość po niegdysiejszej osadzie właścicieli ziemskich obecnie pełni funkcję schronu, gdzie z powodzeniem można zatrzymać się na piknik:



Z daleka wygląda niczym oaza z upragnioną wodą pośród wydm piaszczystej Sahary:



Podczas wycieczki można podziwiać parady jaszczurek Laceta dugesii, jedynych tutejszych gadów:



Niektóre odcinki doskonale odsłaniają warstwy popielatego bazaltu, brunatnego tufu i białego wapienia, w pęknięciach powypełniane uśpioną magmą:







Na samym końcu Punkt widokowy, z jakiego witamy już tylko ocean. 
W oddali za mgłą możemy dostrzec kształty należących do jurysdykcji Madery Wysp Pustynnych oraz Porto Santo:




Mając łut szczęścia przy brzegach da się zaobserwować najrzadsze na świecie foki tzw Wilki Morskie
(my naturalnie nie mieliśmy tego szczęścia ;-)).


Droga powrotna tą samą ścieżką, ale pejzaże widziane już od zupełnie innej strony
(tu konkretnie-> zejście z góry w kierunku azylu):



Zaiste dlaczego wcześniej nie zauważyłam tego kopca ?...







Po wyczerpującej przygodzie czas na wyśmienite przysmaki wszak na maderskich talerzach rządzi świeżość.
Wśród ryb władzę dzierży potwór o dużych zębach i wielkich oczach - espada tj płaszcz czarny (z kawałkami banana jest przepyszny !), do tego przystawki w postaci grillowanych sardynek, krewetek z sosem winegret, zapiekanych batatów oraz sałatka z lokalnych warzyw.

Po obiedzie tradycyjna bica (mała czarna) i... deser, bowiem bez tego właściciel wyjdzie z założenia, iż potrawy gościom zwyczajnie nie smakowały: