10 marca, 2011

SueFlay'owy Zwierzyniec.


Guitar Instrumental - 'Last Of The Mohicans'





Nic nadzwyczajnego. Marcowa Dobranocka animalistyczna. 
Ponieważ w tym wpisie - na przekór podróżniczemu charakterowi bloga - pragnę Wam przedstawić mój prywatny Zwierzyniec. Bo uwieczniam na kliszy wszystko, co mnie urzeka. A do zwierząt mam szczególnie ciepłe serce:



Na dobry zaczątek Ona.
Suczka rasy Jamnik Szorstkowłosy. Wabi się Betina i jest z nami już ósmą wiosnę (czy trafniej - z rodzicami, jako że nie mieszkam z nimi od 6 lat i to oni opiekują się pieskiem):



Betinkę znalazłam siarczystą zimą, gdy przerażona biegała w tę i w tamtą poszukując właściciela. Zawołałam ją,  podeszła machając ogonkiem... i już nie odeszła :-).
(- mimo rozpowszechniania informacji o zgubie, nikt się po nią nie zgłosił. Na nasze szczęście :->):



Najnowszy krzyk mody - malinowa kurteczka made in China ;P:



Modelka na wybiegu ;-):



Mama posiada również Dachowca. 
Jest nim kotka płci męskiej ;) ---> a to dlatego, że przed sterylizacją wyszło, iż to samiec... i przeprowadzono kastrację. 
Ale że kocina zdążyła... yhm, najmocniej przepraszam - zdążyŁ przywyknąć do imienia 'Sara', pozostało na stałe:





Wyrósł z niego niesłychany huncwot - gdzie nie wskoczy, tam kwiatek strącony tudzież wazon:





Przez dekadę stanowiliśmy Dom Tymczasowy dla porzuconej, długorzęsej ;) kocicy ochrzczonej 'Sabinka'.

Wstępne badania wskazały, że cierpi na FIP /ostre zapalenie otrzewnej = koci wyrok śmierci :(/.
Pomimo usuwania płynów z brzucha zaczęła mieć problemy z oddychaniem więc podtrzymywaliśmy ją na tlenie. Jednak czuła się coraz gorzej i gorzej...

Byłam zdruzgotana, ponieważ tyle o nią walczyłam... Walczyłam z jej traumą do Homo Sapiens, którzy ją skrzywdzili; poza tym z fatalnym stanem zdrowia [zarobaczenie, chore oczy, świerzb w uszach, zaropiałe dziąsła. Niekończące się lekarstwa...].
Niestety nie udało się i Sabusia poszła za Tęczowy Most :-(.

Niepowetowana strata, bo w najlepszym okresie prezentowała się na prawdę uroczo:







Następny mój Tymczasowicz to Cocer-Spanielka o wdzięcznym imieniu Tusia.  
Nie chciałam kolejnego zwierzęcia, lecz koleżanka prowadząca Fundację przekonała mnie. .


Suka wyrzucona z pseudo-hodowli (widać, że wielokrotnie zachodziła w ciążę) ze względu na chorobę skóry, której leczenie okazało się zbyt kosztowne dla hodowców (polemiści od siedmiu boleści...).

Niesłychanie przyjacielski psiak dający multum radości. Bo był to psiak, który potykał się o własną łapkę, który "gadał" sam do siebie; trącał słodko kufą, żeby go podrapać, a i bywało, że na nasz widok sikał z radości (za co otrzymywał reprymendę, ale co tam ! ;-). 

Kochany rudzielec:

 


Tusia przed kąpielą:



I pachnąca po:


Na wiosnę odbyła swą najdłuuuższą podróż, bowiem dzięki ogłoszeniom została adoptowana przez pewną rodzinę na Pomorzu -> aktualnie przebywa w willi z ogrodem, skąd ma 250 metrów do bałtyckiej plaży.
Tylko pozazdrościć ;).



Miesiąc po Tusi wzięłam na swój ostatni 'Tymczas' roczną kotkę, którą ktoś skopał zostawiając pamiątkę w postaci przekrzywionych kręgów i wrzucił do worka na odpady :-/.  
Iga obawiała się na kogokolwiek spojrzeć, nie mówiąc już o bliższym kontakcie. 
Poza tym dokuczało jej podniesione ciśnienie w gałkach ocznych. 
Codzienne wizyty w Lecznicy, kroplówki, antybiotyki + specjalistyczna dieta na infekcję nerek sprawiły, że powoli dochodziła do siebie.

Niedługo potem wyszło, że dolega jej też Panleukopenia:





Mimo szybkiej interwencji weterynaryjnej kociaka nie udało się uratować.
Aby skrócić ból, lekarz uspał ją zastrzykiem Morbitalu, całe szczęście -w cieple domowego ogniska:


Odpoczywaj kochana Iguś !


Natomiast na happy-end dwa łobuzy, które towarzyszą mi z Wu. od niemal roku (i żywię nadzieję, że będą towarzyszyć przez dłuuugiii czaaasss...).

Pierwsza to zabrana ze Schroniska Lila:



Uwielbia LEŻEĆ. Leżeć w wymyślnych pozycjach.

Na przykład tak:



Drugim wiekopomnym znaleziskiem jest Kacper
Oryginalny, bo tylko uszy i ogon ma czarne, a reszta śnieżnobiała.

Poza faktem, że to niemniejszy śpioch od Lilki, pod względem umaszczenia dobrali się niczym rodzeństwo:

 


- Nie przeszkadzaj, kiedy smacznie chrapię !:



Urosłem:



Kocie "rodzeństwo" ;):







Doniczka strącona, ziemia wysypana, Juka połamana... a po sprawcy ani widu ani słychu ;-):



To już finisz smutno-weselnej bajeczki o otaczającej mnie faunie.


Śpijcie & śnijcie słodko !



05 marca, 2011

Ojczyzna - Swojszczyzna.








W latach trzydziestych moja prababka pracowała jako Służka u Hrabiego, którego godność niestety zatarła się w mych pamięciowych przewodach ;).
W każdym bądź razie prababcia z racji służby osiedliła się na Podkarpaciu skądinąd klarują się gałęzie drzewa genealogicznego mojej rodziny.


Dzisiaj chcę zapoznać Was z tym magicznym światkiem, przesiąkniętym wonią siana, makami i słonecznikami -> z podkrośnieńską wsią.
Wsią z prawdziwego zdarzenia; z jej zwyczajami, wierzeniami oraz trudem codzienności, wcale nie tak sielskiej, jak to często i zręcznie przedstawiali pisarze.

Zatem przed Wami, moi wierni Widzowie, następna refleksja, następna fikcja literacko-fotograficzna. Lecz obie oparte na autentycznych motywach z wakacyjnych wizytacji. 
Czy wartych opowiedzenia ? Rozstrzygnijcie sami.


Początkowo obawiałam się o aurę, bo kiedy tylko przekroczyliśmy wojewódzką linię Małopolski, drogę zaczęły zalewać mgliste gęstwiny, miejscami tak zbite, że nic nie było widać w odległości pół metra. 
Na szczęście potem...


:-D


I tak Kochani przez najbliższe minuty będziemy przemieszczać się po terenach 2 wiosek (adekwatniej byłoby napisać "wioseczek") -> Wróblika Królewskiego oraz Wróblika Szlacheckiego, przepołowionych betonowym wiaduktem.

Obszar ten wraz z pozostałymi miejscowościami Pogórza Strzyżowskiego zwał się wcześniej Górniakami.
Od 15-wiecza zamieszkiwali go Łemkowie, których w ramach powojennej rusyfikacji przesiedlono do ZSRR, a w ich miejscu osiadli repatrianci ze Wschodu.
W l. 80. XIX wieku doczekał się trakcji kolejowej ze Stacją przeznaczoną do załadunków ropy naftowej z pobliskich kopalń.

Aktualnie Kolej praktycznie nie prosperuje, za to od roku 2000 prężnie rozwija się Elektrownia Wiatrowa z wiatrakami o mocy 320 kW:





Działa też kilka sklepów, Bar, Strażnica, Przedszkole, Gimnazjum i Plac Zabaw
Miłośnicy wędkarstwa spotykają się nad stawem, aby łowić ryby. Nostalgia i odprężenie.
Seperacja od fabryk, czyste, zdrowe powietrze i wzgórkowate lasy to z pewnością niepowetowane walory.


Najznamienitszą osobliwość stanowi jednak drewniany Kościół pw Serca Jezusowego z r. 1869 z kamienną Kropielnicą w kształcie kielicha, mosiężnymi Dzwonami, a także podświetlaną Grotką.

W jego sąsiedztwie znajdziemy Cmentarz, na którym zachowały się zabytkowe nagrobki rusińskie:





 


... I jeszcze murowana, greko-katolicka Cerkwia Wniebowzięcia NMP z 1888.

Przykrywa ją 5 metalicznie połyskujących kopuł z wewnętrzną figuralną polichromią. 
Dzwonnicę również uwydatniają malowidła wykonane współcześnie przez lokalnego malarza, Józefa Balickiego: 

*  Ze względu na fakt, iż własnej fotki Cerkwi nie posiadam, pobrałam ją STĄD.


Przenieśmy się teraz na królewskie pola uprawne:





Oraz szlacheckie połacia:









Bardzo jarzynowy widok nakreślający rajskie tło dla... ... hm, sama jestem ciekawa, w którą stronę mogłaby pójść dalsza akcja (?).

Póki co na pewno słychać świerszcze, cykady, a wiadomo, że po zachodzie słońca wynurzą się tuziny światełek odblaskowych czyli robaczki świętojańskie.


Mmm... ... ... tym razem zapachniało mi groszkiem:



I jabłonią:



Stoimy na ulicy potocznie nazwanej "Ul. Samobójców".

Właściciel tej chatki też się powiesił - zza szyb aktualnie wygląda totalna cisza. I tylko wciąż rosnące iglaki zdradzają obecność jakiekolwiek tchnienia:



Natomiast w poniższym domostwie mieszka teściowa jednego z członków Kabaretu Moralnego Niepokoju ;-]:





Ojcowizna:











Z ziemiami splata się mnóstwo frapujących przekazów związanych z nawiedzaniem przez dusze zmarłych.
Być może ma to związek z tym, iż w przeszłości poległo na nich wielu żołnierzy, jacy nie doczekawszy pogrzebu nie umieli odejść do "pozagrobowego" wymiaru (?).

Pamiętam spędzane tam wakacje, gdy wieczorami dorośli śpiewali ukraińskie Dumki albo zasiadali do drewnianego stołu, a my - rozbuchane dzieciaki - podsłuchiwaliśmy zza ściany dziadkowych opowieści.

Z 'duchów' najczęściej wymienianym była męska czarna postać w kapturze "bez twarzy".
Ukazała się na przykład mojemu ojcu, który nabierając po zmroku wodę ze Studni, podniósł głowę, a nad nim stał ów zakapturzony mężczyzna. Przerażony odrzucił wiadro i zaczął uciekać, a odwróciwszy się przy Ganku, nikogo już nie zobaczył...

W ogóle będąc młokosem bałam się hasać po ichniejszym Strychu - ciągle coś tam skrzypiało, stukało...
Dobę po śmierci ciotki posłyszałyśmy na nim z babcią miarowe kroki, jakoby ktoś przechadzał się w te i we wte... 

Przyznam, że zawsze z lekkim niepokojem zasypiam w tym starym domu :-).
I coś, co mnie -wygodnickiego mieszczucha- każdorazowo zaskakuje to spokój, z jakim o tym wszystkim mówią; jakby to było zupełną normalnością.


A w nawiązaniu rodzinne grillowanie z serii "Upiór-Party" ;-):