15 lipca, 2014

Wspomnienie irlandzkiego lata.







Dawno nie zaglądałam na bloga (ślub, ślub, ślub... ;P), aczkolwiek na dowód, że jeszcze oddycham, udostępnię skromny pokaz slajdów -> w dzisiejszym wydaniu będzie szczypta Irlandii.

Na pytanie skąd się tam wzięłam, musimy cofnąć się do początków wieku dwudziestego pierwszego ;), kiedy to będąc jeszcze studentką wyjechałam na wakacyjną pracę.


Było fiordowo...







Fiordowo...







Przede wszystkim fiordowo.

I wietrznie, i słonecznie... I pochmurnie, i deszczowo...



W wielu miej­scach morze ocie­rało się o skały falami się­ga­ją­cymi kil­ku­nastu me­trów:






Irlandzkie fiordy to wymarzone miejsce dla wspinaczy 
[dostrzegacie te czerwone punkciki ? To koledzy uwielbiający wszelkie sporty ekstremalne :). 
PS: 
widzicie jak tam wysoko ???...]:



A niżej okazały Park, jakich na "Zielonej Wyspie" nie brak:






















Niemal każdy kawałek naznaczony był podróżą przez jakąś opowieść.
Na przykład taką ;-P:



Albo taką... ;)



Hm, i w ten oto sposób znaleźliśmy się na mecie expresowego przeglądu wyspiarskiej tkanki. 
Tkanki, która jednak na zawsze pozostawiła ślad w zaoranym, melancholijnym sercu...