26 lutego, 2015

Chluba największej z polskich wsi.


JOHNNY CASH - 'The Man Comes Around'





Pałac Czeczów wypiękniał ponad miarę - to już nie ta sama, obdarta z farby kamienica, gdy to oglądałam ją z okien busa jeżdżąc na uczelnię.
Beżowy uśpiony klasycyzm oraz powiewająca zasłonka sekretu..


Czasu na widny dzień pozostało niewiele, ponieważ na miejsce zajechaliśmy po 15-stej. I tak, metodą gimnastyki wyczynowej powstał następujący albumik. Nie należy do nadzwyczajnych, bo moje umiejętności operowania światłem również do takich nie należą.

A cała rzecz rozegrała się w największej pod względem ludności polskiej wsi (469 osób na km2) -> Kozach graniczących z Bielskiem:



Przypuszcza się, iż pałac został postawiony na przełomie 17 i  18 wieku przez ród Russockich, będących włodarzami Kóz. Potwierdza to wyryty na jednej z belek konstrukcyjnych rok "1705". Ponad sto lat potem przeszedł w ręce baronów Czecz de Lindewald, jacy nadali mu neoklasycystyczny wyraz.
Czeczowie zamieszkiwali posiadłość do końca II wojny światowej, by następnie musieć oddać ją żołnierzom Armii Czerwonej do sromotnej dewastacji :/.
Pałacyk był wykorzystywany jako apteka, świetlica, a nawet sala porodowa
[fotka z mocno wyretuszowanymi barwami]:



W 2011 rozpoczął się całościowy remont przy dofinansowaniu unijnym w kwocie 1 mln Euro:



Z boku widzimy oficynę, półkolisty ryzalit, zaś nieopodal znajduje się czworokątny barokowy budynek Owczarni, kryty gontem z drewna:





Aktualnie prosperują tu- Biblioteka, Galeria, salki plastyczne i prelekcyjne, a także Sala Ślubów:




Natomiast poniższe klepisko służyło dworzanom za Lodownię:



Wędrując w około czasami zatrzymywał mnie na dłużej jakiś szczegół jak na przykład wzór kwiatowy na żeliwnej kracie strzegącej wejścia Lodowni:



I parkowa chluba -> dwustuletni Platan.
3 lata temu otrzymał tytuł "Drzewa Roku" w konkursie ekologicznym organizowanym przez Klub Gaja:



Oczywiście, cóż byłoby to za zwiedzanie bez udokumentowania akcentów typu czerwona kokarda na choince ;):









Przy okazji zapukaliśmy do drzwi frontowych, lecz bez nadziei, że ktokolwiek nam otworzy. Mimo tego po chwili trzasnął zamek i u wrót stanęła sympatyczna pani -jak się później okazało- vice-dyrektorka obiektu.
Zaproponowała, że możemy obejrzeć trwającą akuratnie wystawę muzyków minionych -leci:





Dalsze wnętrza:







Na uprzyjemnienie wieczoru rozgrzewająca herbata w lokalnej kawiarni:





Nie przewidywałam opisywania czegokolwiek - po ciężkim dzionku publikowanie zdjęć to ostatnia rzecz, na jaką miałabym ochotę; chciałam też dłużej zostawić na "wejściu" moją śnieżno-cudną 'tajgę' z poprzedniego posta... 
Aczkolwiek z drugiej strony częstotliwość blogowania spada u mnie drastycznie z roku na rok.
W tym świetle wypada nieco nadrobić tym bardziej, że zbiory powiększyły się o kilka wartych uwagi miejsc ;-).