10 stycznia, 2012

Granica Życia i Śmierci...







Nie wiem, co powiecie na to...

Pozwólcie jednak, że przerwę rajskie foto-relacje i zaproponuję smutną opowieść o nazistowskich Obozach Koncentracyjnych



Od kiedy fotografowanie przeistoczyło się w mój nałóg znacznie częściej podglądam otoczenie właśnie przez jego pryzmat. Jest w tym pragnienie zapanowania nad nieuchwytnością, jest pochylenie się nad artefaktem, który wywarł określone wrażenie lub (czasami) prowokuje do pozostawienia dłuższej notki. 

A tak się składa, że przez ostatni kwartał obejrzałam wiele wartościowych filmów dokumentalnych na temat II wojny światowej. Rzecz oczywista, nigdy nie poznam jej ze wszystkimi szczegółami, ponieważ to bardzo pojemna kategoria. 
Mimo tego postanowiłam przedstawić jej najbardziej wymowne bestialstwo - 

- Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu:



Kolczaste origami. Granica Życia i Śmierci... 

Zdjęcia z 3 lutego 2009 roku:



Arbait macht frei odbijające lico w zwierciadle kałuży:







Oświęcimski KL Auschwitz oraz KL Birkenau na Brzezince (1940 - 45) powstały z nakazu siły wykonawczej Hitlera, Heinricha Himmlera.
Początkowo mordowano tam głównie naród polski, w późniejszym etapie dokonano również Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej - eksterminacji ludności pochodzenia żydowskiego, transportowanej do Obozów Zagłady w bydlęcych wagonach z całej okupowanej Europy.
Komendantem mianowano Podpułkownika SS w siłach zbrojnych III Rzeszy, Rudolfa Hößa.

Notował później w swych pamiętnikach:
Żydów przeznaczonych na zagładę prowadzono możliwie spokojnie do krematoriów - osobno mężczyzn, osobno kobiety. W rozbieralni więźniowie zatrudnieni w Sonderkommando mówili Żydom w ich języku ojczystym, że przyszli tylko do kąpieli i odwszenia (…). Po rozebraniu się, Żydzi szli do komory gazowej zaopatrzonej w natryski i rury wodociągowe, co sprawiało całkowite wrażenie łaźni. Najpierw wchodziły kobiety z dziećmi, później mężczyźni (…). Potem drzwi szybko zaśrubowywano, a czekający już dezynfektorzy natychmiast wrzucali przez otwory w suficie cyklon, który specjalnymi przewodami opadał aż do podłogi. To powodowało natychmiastowe rozchodzenie się gazu. Przez wziernik w drzwiach można było widzieć, jak osoby stojące najbliżej przewodów wrzutowych natychmiast padały martwe. Blisko jedna trzecia ofiar umierała od razu. Inni zaczynali się tłoczyć, krzyczeć i chwytać powietrze. Wkrótce krzyk obracał się w rzężenie, a po około 20 minutach wszyscy leżeli martwi (…). Starsi, chorzy, słabi i dzieci padali prędzej niż zdrowi i młodzi. Pół godziny po wrzuceniu gazu otwierano drzwi i włączano wentylację. Natychmiast przystępowano do wyciągania zwłok. Następnie ciała te przewożono specjalnymi windami na poziom krematorium. Tam więźniowie Sonderkommando wyjmowali zwłokom złote zęby, obcinali włosy i rozcinali brzuchy w celu znalezienia ukrytych kosztowności. Potem zwłoki spalano w piecach:



Baraki z okiennej perspektywy, po której melancholijnie spływają łzy:



Teraz jeszcze zobaczcie miejsce, w którym powstało powyższe cięcie; spójrzcie na te malutkie rozmiary, gdzie rozgrywały się najokrutniejsze człowiecze dramaty uśpione pod tarczami stalowych ram:

 


Wiele jest stopni widzenia i wiele jest stopni ślepoty.
Jakich brakuje nam zmysłów, że nie dostrzegamy prawdziwego świata, który nas otacza ?!
Frank Herbert


Na szczęście są tacy, którzy widzą ! 
I którzy pamiętają !:









Wertując literaturę trafiłam na ciekawy materiał -> zamieszczony niżej tekst pochodzi z książki OBOZOWE WSPOMNIENIA Marii Borcz, która utrwaliła w niej wspominki swego ojca Jana, byłego więźnia jednej z nazistowskich kaźni śmierci.
Więcej pod tym linkiem - OBOZOWE WSPOMNIENIA:

Nie wolno nam było opuszczać Zugang–Blocku, nawiązywać kontaktów z innymi jeńcami. Panował straszny głód. Sześciotygodniowe życie w tym przedsionku piekła dało nam możliwość poznać go dokładniej niż tym, dla których Zugang stanowił dobową kaplicę chrztu obozowego. Spostrzegliśmy prędko, że niezależnie od zmian załogi na każdej sztubie oprócz jej „władz” pozostawali zapomniani hestlindzy, którzy uczynni i  rozmowni wypytywali o wszelkie nowinki. Sami zaś często byli wzywani do Schreibstuby. Kolega Henio ciężko zachorował. Musiał mieć wysoką gorączkę, gdyż majaczył. Przypuszczalnie tyfus. Zajmowaliśmy razem jedno łóżko na 3 piętrze. W ciągu dnia zakopany w sienniku i nakryty kocem leżał praktycznie bezpiecznie. Gorzej było z długimi apelami. W końcu nieprzytomnego przyjaciela ze łzami w oczach musiałem pożegnać na zawsze. (...) Nienotowany natłok Zugagów spowodował wysłanie po kilku do każdej sali po dodatkowe koce. Widok przybyłych był przedziwny. Kiedy koce zarzucono im na głowy i ramiona, wyglądali jakby byli poplamieni ciemną farbą. Od twarzy do butów byli w ruchliwe drgające cętki, które stanowiły  prawie zwartą masę pcheł. Próba dodatkowego trzepania okryć na dworze okazała się bezskuteczna. Wilgotną ręką lub mokrą szmatą przecieraliśmy kolejno bez przerwy dostępne części ciała, gdzie były za każdym razem dziesiątki... już nie tylko pcheł. Na twarzach, szyjach, rękach pojawiły się rozognione zadrapania i strupy. Zwróciły one uwagę SS-manów. Bez żadnych badań oceniono, jak się później dowiedziałem, powszechność świerzbu i zdecydowano jego likwidację. Do  sali weszło czterech SS-manów. Stanęli przy drzwiach wyjściowych i repetując automaty wrzeszczeli:
- Wszyscy rozebrać się do naga ! Wychodzić kolejno na korytarz ! 
Za wychodzącymi w drzwiach padały komendy: 
- W lewo ! W prawo ! Prędzej przeklęte psy !!!
Jakiś kulejący i strasznie pogryziony chudzielec dostał rozkaz "w lewo". Zapewne nie zrozumiał, bo poszedł w prawo. Wrzask oprawcy rozdarł powietrze:  
-      Ty świerzbowa świnio ! Psie, won tam ! - ciosem kolby przewrócił go na lewą stronę.
Kiedy wszyscy już przeszli, przeszukano łóżka. Tych z lewej było więcej. Obstawiono ich. Nas wpędzono z powrotem i zamknięto w sali. Koledzy nago pojechali na dezynfekcją, z której nikt nie wrócił. Nagły rozkaz szczelnego zakrycia okien wzbudził w nas stek domysłów. Dokładność z jaką sprawdzano jego wykonanie, zwiększała poczucie ważności rozkazu. Po chwili do pomieszczenia weszło kilku nowych SS-manów. Ich trupie czaszki na niechlujnie powkładanych czapkach przybierały śmiertelne grymasy. Nie wyciągając z pysków cygar, rechotem uzupełniali jakieś nieartykułowane odezwania. Wywoływano różne nazwiska. Raz, drugi, trzeci... - za każdym razem inaczej zniekształcone. Leżałem na najwyższym posłaniu. Niemcy półkolem usiedli na taboretach. Wszedł młody Mulat. Łamanymi francusko-niemieckimi określeniami wyjaśnił, że jest tancerzem Poli-Berger z Paryża. 
- Zgadza się - odpowiedział SS-man - Pokaż co umiesz.
Tancerz stanął bezradny... 
- Zatem my nauczymy cię  skakać ! - wrzasnął ktoś repetując rewolwer. Przerażony tancerz chciał o coś zapytać, ale ironicznie kpiący człowiek pchnął przed niego koszarowe krzesło wskazując:
- Hier ! (Tutaj !)
Jednym zwinnym ruchem Mulat zrzucił przez głowę koszulę i lekko wskoczył na taboret. Taboret obrotowy, wprawiony w ruch przez tancerza, imitował wyraźnie stukot pociągu.
- Ja Ci pomogę, Ty możesz jechać dalej ! - krzyknął nagle jeden z oprawców poczym szybkim ruchem wykopał taboret spod nóg tańczącego.
Tancerz spadł do tyłu silnie uderzając o kanciastą krawędź stolika. Wykopnięty stołek jeszcze drżał w roztańczeniu, gdy ciało czarnoskórego rzucane było konwulsyjnymi drgawkami...
Kaci jakby chcieli zagłuszyć podniecenie, jakie wywołała makabryczna agonia więźnia, nową ofiarą. Wszedł następny, śmiertelnie blady. 
- To Ty jesteś bohaterskim tenorem opery w Amsterdamie ? - zapytano.
- Tak, miałem zaszczyt tam ostatnio śpiewać. 
- Kłamco, jakże mamisz ludzi ! - tu warcząc postawił przewrócony stołek. 
- To Twoja, uważaj żeby nie ostatnia scena !
Nieszczęśnik wszedł na siedzisko i rozpoczął libretto o rozpaczy oraz unicestwiającej tęsknocie Arlekina. Tragizm umierającej duszy wydawał się boleśniejszy niż bełkot konającego obok fizycznie. Ból wypełnił szczelnie przedsionek piekła. Wraz z nim w każdym z nas skonał promień nadziei. Potem histeryczny śmiech końcowych akordów. Śpiewak upadł sztywno twarzą na podłogę. Mocnym kopnięciem w skroń oprawca odwrócił mu głowę. Świeża krew, wymieszana z potem tworzyła jaskrawą plamę na mączno-białej twarzy.
- Stabendienst ! (Salowy !) Raas mit dem drek ! (Precz z tym gównem !) 
Hitlerowcy opuścili salę. Podobnego typu zabawy zmuszeni byliśmy oglądać częściej. Największym powodzeniem cieszyły się jednak zmagania bokserskie „bez rękawic”. Runda miała trwać do czasu, aż jeden z zawodników nie mógł już wstać. Nierzadko litościwy sędzia dostrzeliwał go z pistoletu. Ofiary tych nocnych orgii wysyłano razem z tymi którzy, po całonocnym odwszawianiu wysyłani byli na dezynfekcję. Nigdy jednak stamtąd nie wracali...


Wieża Wartownicza przysypana nieprzyjaznym śniegiem:





A teraz rzut odgórny i kadr częściowo pokazujący rozplanowanie bloków:





Szczątki ludzkiej nadziei:

 


A pod Ścianą Płaczu...



Komora gazowa, a pod spodem Piece krematoryjne, gdzie pozbywano się 'dowodów' tej makabrycznej zbrodni:



'Dowodów' na to, do czego może prowadzić władza w rękach osób psychopatycznych - otwarcie rasistowskich, a jednocześnie genialnie przebiegłych uzurpatorów: 



Szacuje się, że holokaust pochłonął ponad 5 mln istnień. 
A wszystko w imię postępowej eugeniki i przekonania o wyższości aryjskiej Rasy Panów nad resztą świata.
Dzięki Bogu 1000-letnia Rzesza przetrwała tylko 11 lat...

... które dla tych pięciu milionów niestety okazały się wiecznością. . .



 


A tymczasem żegnam Was oddając się zadumie nad książką.

Będzie tematycznie - albowiem właśnie dotarła do mnie przesyłka kurierska z najnowszą pozycją Magdaleny Ogórek "Lista WäLichtera. Generał SS, który ograbił Kraków". 
To takie "Akta Odessy" Forsytha w realu, tyle że opisane w bardzo malarskim stylu [jak na foliał o obrazach przystało].

- Gdy skończą Ci się pieniądze, to sprzedaj Dürera" - pisze do żony Charlotte ukrywający się w Rzymie Otto von Wächter, były gubernator dystryktu krakowskiego. Jest rok 1949...


Zarywam więc noc, aby tropić ukradzione z Polski dzieła sztuki... ... ... ;-}