07 lipca, 2011

Krokusowy świat.







To górskie wyjście zaczęło się bardzo niewinnie. 
Właściwie nic a nic nie zapowiadało krokusowej exageracji. 
Kończyłam obiadokolację, gdy zadzwonił do mnie organizator, że potrzebuje na zastępstwo pilotki na kolejny wyjazd w Tatry. Pilnie i na gwałtu-rety. Po krótkim namyśle zgodziłam się. 
To była świetna decyzja:



Ponieważ...

 ... Tatry w swym nieumiarkowaniu są o tej porze krokusową hiperbolą, całe są kwietnym nadwymiarem. Niezamkniętym.
A ja lubię obserwować to, co pojawia się w prześwitach między krokusami, a tak nieoczywistymi wzgórzami; przyrodę w kawałkach.
Już wcześniej poznane fragmenty tatrzańskiej architektury pokazują obecnie zupełnie inne lico, trochę egzotyczne, może niejednoznaczne.. A jeśli jeszcze niebo przyjmuje odcień rozjaśnionego farbą olejną kobaltu, który kojarzy mi się bardziej z paryskim niźli naszym niebem, wtedy cały ten spektakl mogę fotografować bez opamiętania.


Zdjęcia, które zaraz zobaczycie, wybrałam pod wpływem chwili i dobrych emocji. 
Chciałam, żeby stanowiły swoistą Zapowiedź:
 




Już początkiem kwietnia otwierają się skórzaste, miętowo-oliwkowe pąki i widać rodzące się życie.
Już wtedy drzewa wyglądają, jakby przysiadały na nich stada owadów, a to dopiero Otwarcie:

 


Kaskady życia:



Ale nie zatrzymujmy się nazbyt długo... Tatry zapraszają:











Zejście do Jaskini Rapatowieckiej:



Zejście odbywa się po drabinie.
Wewnątrz czuć lodowy chłód, co jawi się przyjemną odmianą, zwłaszcza podczas upalnych dni.
Czara jest niewielka, możemy się po niej przemieszczać bez obawy zbłądzenia - jak na przykład w sąsiedniej Jaskini Mylnej, gdzie w 1945 roku zaginął Ks. Józef Szykowski (jego ciało znaleziono dopiero dwa lata później). 
Dodatkowo poruszanie się ułatwia ciąg łańcuchów. Do zwiedzenia głównej komory nie potrzeba latarki. 
Jeżeli jednak chcemy przejść dalej, należy przecisnąć się poprzez wąską szczelinę. 
Wówczas naszym oczom ukaże się Kapliczka:



Kilka metrów stali przytula się do ścian jednego z banalniejszych podziemi Podhala:



Po wyjściu na ziemię podchodzimy pod kaskady - tym razem skalne -> według mnie najpiękniejszą górską formę z obecnych w PL
Wcześniej o niej pisałam w tym miejscu:



Zostawmy jednak blogowe wykopaliska, zostawmy też odsłonięte i osmagane Halnym dzieje i z prahistorii powróćmy do formacji, którą utworzyła dojrzała Nowoczesność. Formacji, która współistnieje na zasadzie wykraczania poza jasność i harmonię kamiennych konstrukcji, a i być może jest przejawem nieskrępowanej fantazji.

Przed Wami wielkiej skromności artystka zowiąca się Naturą:





Wznosimy się do góry, by zobaczyć góry ;)...

 


Miałam niebywałe szczęście odwiedzić ten szlak o tak bezludnej porze (nie wiem, czy co roku taki jest, czy znów sprzyjał mi Bóg [?]), ale to sprawiło, iż stał się dla mnie miejscem prawie nierzeczywistym, dziwnie zawieszonym między ciszą a ciszą. I tylko wiatr szumiał mocno, to znów cichł, by potem znowu się wzmagać i chcieć nas strącić z ostańców -> jedyny pozostały obrońca, pamiętający wielu podróżników sprzed stuleci:







Artystka Natura w kontekście uchwyceń z nad przełęczy.

Mam do nich słabość wszak lubię przestrzenną dezynwolturę - nieco wybujałą w przełamywaniu mojego lęku wysokości:







I ponownie zejście:







Zatrzymanie wspomnień. 
Jak długo tam byłam ? Nie wiem, czas biegł inaczej...
Lecz wiem na pewno, że tak było jeszcze przedwczoraj - krokusowo, brzozowo, iglakowo. Śnieżno-zielennie. I słońce świeciło nisko, zaplątane w dziko rosnące krzewy.

Niebawem zaleje je powódź zieleni. Tworzącej cudną ramę, w jakiej doskonale widać manierystyczny efekt zdziwienia. Gdzie górne tło nie odpowiada dolnemu, jest jakby nieco w lekkim przesunięciu - jak gdyby jakaś niewidoczna dłoń przekręcała ogromny tambur całych tych krajobrazów.
To wszystko sprawia, że w oczach patrzącego obie części zaczynają się zlewać, poruszać (tak ! powstaje wręcz złudzenie wirowego ruchu !). 
Oto wspaniałe tatrzańskie perpetuum mobile.