Niektóre wpisy ewidentnie redukuję do poziomu basic z powodu nieurodzajnej weny.
A przecież wena dziękczynna powinna być
dobrowolna, samoistna, sentymentalna, a czasem i
egocentryczna. Zaś moja fantazja ostatnio na wskroś blada bywa.. i płytka.. i bez kolorytu... a może nawet falliczna.
Lecz, aby całość nie zabrzmiała jak smutne epitafium, wstawię -pomijając inne kreatywniejsze
przedsłowia- coś humorystycznego.
Przenieśmy się w krainę Beskidu Śląskiego, z jaką splata mi się ten oto mem:
To a propos mej zażartej dysputy z Przyszłym-Doszłym ;) podczas jednego z podejść na Dębowiec (686 n.p.m.);
wszak niektórzy twierdzą, że on "szł", jak miał blisko, a "szedł", kiedy było daleko - ale z reguły twierdzą tak w 1 osobie liczby pojedynczej ;).
Aczkolwiek wznieśmy się ponad to...
... bo przed nami wielopoziomowy, apartamentowy, wręcz komnatowo-labiryntowy Ośrodek Rekreacyjno-Narcirski.
W jego skład wchodzi kolej kanapowa i zaczepowa, tor saneczkowy z trasą do jazdy, snowpark linowy ze ścianką wspinaczkową, ścieżka dydaktyczna, siłownia na świeżym powietrzu oraz karczma (ufff...).
Momentami nie przystaje do pagórkowatego krajobrazu miasteczka o ogromnych oknach, w jakich różne cuda :P. Gdzie gmachy z secesyjnej cegły w twórczym kolorze, bo brudnopopielatym ;) swą maleńkością z trudem dorównują wiedeńskiemu rozmachowi.
A poniżej wyciąg prowadzący do Schroniska pod Dębowcem
(warto skorzystać, ponieważ 5 minut tej przyjemności kosztuje tylko 5 zł):
(warto skorzystać, ponieważ 5 minut tej przyjemności kosztuje tylko 5 zł):
Motywacja do spojrzenia na świat z góry, uruchomienia na nowo wyobraźni, urealnienia materii...
Doskonała, tańcząca bielska operetka.
Owo skupisko rozbite w płaskim kotle migocze czerwonymi dachówkami od rana do wieczora, dzień po dniu, rok po roku:
Na szczycie przy Schronisku można zjeść regionalne danie albo przy ognisku upiec kiełbaski:
I jeszcze rzut oka na spotkane rośliny:
Wracając chciałam Was jeszcze zabrać na rzadko uczęszczaną Stację PKP, jako że wychodząc na drogę przywitała nas jaśniejąca tęcza i tak zadumani posunęliśmy za nią...
Lubię, kiedy nieboskłonem przetaczają się foremkowe chmury.
Gdy policzki przyjemnie chłodzi wiatr /na przekór grawitacji/, skąpany w ciepłych brązach i zapachu mokrego mchu:
Widać jak na dłoni, że z mnogości zwyczajnego dnia też wyłania się przebogata zastawa nie pustosząca portfela.
Co po niektóre rarytasy rozchodzą się
szybko nie mając następców... zwłaszcza te kobaltowe, napuszone kłęby... jak zabutelkowane poduszki w ciele przestrzeni...
Podobną metodę stosował Canaletto - najpierw
odrysowywał wyświetlony obraz, a potem wypełniał go trójwymiarowymi barwami - > wspomnijcie o tym
odwiedzając Salę Canaletta w warszawskim Pałacu Królewskim ;).
A na chwilę obecną dziękuję już za uwagę,
bywajcie szczęśliwi !
bywajcie szczęśliwi !